W Skrobotowie mieszka 95-letnia Anna Brachun. Jej życiowa historia jest niesamowita i brzmi jak scenariusz filmu. Poniżej przedstawiamy Państwu historię życia Pani Anny, spisaną przez jej prawnuczkę Marcelinę.

IMG_20190609_101744

   „Bądźcie bez litości, bądźcie brutalni”- te słowa wypowiedział Adolf Hitler na naradzie  dowódców w przededniu podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow. „Pierwsze nasze zadanie to zniszczenie Polski i Polaków.” Druga wojna światowa (1939-1945) rozpętana przez Niemców, to jedno z najtragiczniejszych wydarzeń dwudziestego wieku. Zbombardowane, zniszczone wsie i miasta zrównane z ziemią. Miliony zamordowanych ludzi podczas działań wojennych. W obozach śmierci, obozach koncentracyjnych w strasznych męczarniach ginęli Żydzi, Polacy i ludzie innych narodowości. W krajach okupowanych trwał terror i niewola. Nikt nie był pewien „ani dnia ani godziny”.

   Opowiem Wam historię nastolatki – mojej prababci Anny Brachun z domu Błaszkowska. Urodziła sie 1 marca 1927 roku w Nowej Wsi koło Birczy w powiecie przemyskim w wielodzietnej rodzinie. Była najmłodszym dzieckiem. Dorastała w wolnej Polsce. Tak przynajmniej się wszystkim wydawało. Polska była wolna, ale nie na długo. W 1939 roku czar prysł. Rozpętała się II wojna światowa. Strach zagościł w każdej polskiej rodzinie. Dzień 17 grudnia 1942 roku moja prababcia Ania będzie pamiętała na pewno do końca swojego życia. Po trudnym dniu, rodzina udała się na spoczynek. W środku nocy obudził ich wrzask i straszny łomot do drzwi. Ktoś krzyczał: „Otwieraj! Co nie słyszysz?” Tato Ani wstał i otworzył drzwi. Do domu wtargnęli Niemcy. Byli uzbrojeni. W domu zapanowało wielkie przerażenie. Jeden z Niemców zwrócił się do Ani z rozkazem: „Ubieraj się. Wychodzimy!” Serce skoczyło jej do gardła a z oczu popłynęły łzy. Zaczęła się ubierać. Tato ratował córkę. Zasłonił ją swym ciałem i zwrócił się do Niemców ze słowami „Weźcie mnie, a ją zostawcie, to jeszcze dziecko”. Został brutalnie uderzony kolbą karabinu i odepchnięty od Ani. Strach sparaliżował jej całe ciało, Niemiec krzyknął – Co nie słyszysz? Do ciebie mówię! Ubieraj się! Wychodzimy! Rodzina z przerażenia zamarła w bezruchu. Z oczu płynęły im strugi łez. Nie mogli nic zrobić. Zdruzgotani patrzyli jak ich córka i najmłodsza siostra wychodzi z domu. Być może, że jej już nigdy nie zobaczą. „Mateńko najdroższa, Panie z wysokiego nieba – ona ma tylko 14 lat. Miejcie ją w swojej opiece” – krzyknęła mama Ani. Przytuliła ją do siebie – robiąc na czole znak krzyża. Szwab szarpnął Anię. Wyszła z domu z płaczem. Spoglądając na dom pomyślała – Czy ja tu kiedyś wrócę i Was wszystkich zobaczę? Boże! Pomóż mi- miej mnie w swojej opiece- proszę.

   Wszystkich ludzi z nocnej łapanki Niemcy zaprowadzili do Birczy. Załadowali ich jak bydło na samochody, którymi zostali przewiezieni do Przemyśla. Tam czekał na nich pociąg z wagonami towarowymi. Była zima! Mróz i śnieg! Takim transportem wieźli ludzi z Przemyśla do Wolfen koło Dessau w Niemczech, a to ponad 600 kilometrów. Tam mieli pracować jak niewolnicy. Wielu z nich umarło podczas transportu z głodu, wycieńczenia i braku wody. Nikt się tym nie przejmował – przecież to byli ludzie z narodu skazanego na zagładę. Prababcia wraz z towarzyszami w ekstremalnych warunkach dotarła do Wolfen. Dziewczęta i kobiety zostały zakwaterowane w koszarach w Bitterfeld koło Wolfen we wschodnich Niemczech. Anię zatrudniono na stanowisku prządki w fabryce jedwabiu (na górze jedwab – pod ziemią znajdowała się fabryka broni). W koszarach spały na piętrowych pryczach, po kilkadziesiąt w jednej sali. Warunki były okropne. Były często budzone w nocy i surowo karane. Dostawały różne tabletki, których działanie testowano na nich wbrew ich woli. Pracowały po kilkanaście godzin dziennie. Chleb był dla nich prawdziwym rarytasem dostępnym od wielkiego święta. Codziennym pokarmem była lurowata zupa ze zgniłych ziemniaków, brukwi i buraków. Dziewczętom i kobietom doskwierał głód, chłód, strach, ogromna tęsknota za rodziną, domem, ojczyzną i wolnością. Wszystkie pragnęłyby by ten koszmar jak najszybciej się skończył, ale były to skryte marzenia.

   Rodzina Ani ciężko przeżyła rozstanie. Tata Ani w 1942 roku postawił krzyż poświecony w intencji szczęśliwego powrotu córki. Postanowił postawić go w tym miejscu gdzie Ania przyszła na świat (urodziła się przy drodze w lesie, gdyż mama nie zdążyła dojść do ochronki). Przy tym krzyżu cała rodzina i sąsiedzi często się modlili. Warto o tym wspomnieć, że ten krzyż, w tym samym miejscu, stoi już sześćdziesiąt siedem lat. Być może, że ludzie odnawiający teraz ten krzyż nie znają prawdziwej historii tego miejsca.

Krzyż w miejscu narodzin Pani Anny

foto: krzyż w miejscu narodzin Pani Anny

   Jest rok 1942/1943. Ania była najmłodsza i najniższa w swojej grupie. Nazywali ją „Kleine Ana”- mała Ania. Razem z nią w fabryce pracowała niemiecka rodzina. Byli zwierzchnikami Ani – majster z żoną. Bardzo polubili małą Polkę. Zawsze stawali w jej obronie, kiedy inni próbowali ją skrzywdzić. Na swojej pryczy pod poduszką znajdowała kromkę chleba przez nich podłożoną. Prababcia często powtarzała, że bardzo tęskni za domem. Niemiecka rodzina postanowiła jej pomóc. Odprowadzili ją do pociągu jadącego do Polski, do Katowic. Pożegnali ją słowami „Ana wracaj szczęśliwie do kraju do swojej rodziny”. Pociąg zatrzymali esesmani. Zaczęło się sprawdzanie podróżnych. Sprawdzili także Anię. Zaczęli wypytywać skąd i dokąd jedzie? Co tu właściwie robi? Jak tu się znalazła? Kto ci w tym pomógł wrzasnął esesman? Nie wiesz? Nie chcesz gadać? Tam gdzie cię zawieziemy wszystko szybko wyśpiewasz! Zawieźli ją do Oświęcimia, osadzili w 10 bloku. Zaczęła się prawdziwa gehenna! Przesłuchaniom, torturom, groźbom nie było końca. Nie było żadnej nadziei. Obcięli jej długie, grube, piękne warkocze. „Żebyście mnie nawet mieli zabić to i tak wam nie powiem, kto mi pomógł”- pomyślała. „I tak czeka mnie śmierć”. Mijały godziny, dnie, tygodnie. Co dzień powtarzało się to samo (bicie, groźby, przesłuchania). Ania dosyć dobrze poznała Oświęcim. Widziała zwłoki ludzi palonych w piecach, niekiedy nawet jeszcze żywych, bitych, katowanych, stojących po kilka godzin na dworze, umierających, zniewolonych. Pewnego dnia strażnik kazał zgłosić się jej do biura. Pomyślała – to już koniec! Weszła do biura i co się okazało? W biurze siedzi pan Hans, majster Ani z Wolfen z esesmanami. Zwrócił się do prababci tymi słowami „Ana mam nadzieję, że już nigdy nie będziesz uciekać”. Wracamy do Wolfen! Zabrał wszystkie jej dokumenty, podpisał i wyszli. Pod eskortą esesmanów wsiedli do samochodu i pojechali do Wolfen. Wróciła nadzieja. Pan Hans podziękował Ani, że nie wydała jego i żony. Przeprosił za wszystko. Ania pracowała w fabryce do końca wojny.

   Pod koniec wojny w 1945 roku nad fabrykę nadleciały amerykańskie samoloty. Zaczęło się bombardowanie. Zarządzono ewakuację do schronów. Ludzie zaczęli biec. Koleżanka z Anią trzymając się za ręce szybko zbiegały po schodach do schronu. Nagle oderwała się cegła, uderzyła koleżankę w głowę powodując jej naglą śmierć. Ręka koleżanki raptownie wysunęła się z dłoni Ani. Prababcia straciła bardzo bliską osobę. Następna wielka trauma wojny! W schronie wszyscy przebywali przez pięć dni bez jedzenia i picia. Piątego dnia Amerykanie wyprowadzili ich ze schronu i stopniowo przyzwyczajali do jedzenia i picia. Wszyscy zostali przewiezieni do strefy amerykańskiej w Heilbronn.

Pani Anna z koleżanką, która zginęła podczas ucieczki ze schronu

foto: Pani Anna z koleżanką, która zginęła podczas ucieczki ze schronu

   Po wyzwoleniu Ania przebywała w amerykańskiej strefie okupacyjnej. Pracowała na stołówce. Z prababcią próbowała się skontaktować przez PCK ciocia Ania ze Stanów Zjednoczonych. Ania o swojej rodzinie nic nie wiedziała, nie miała pojęcia, że ktoś taki istnieje. Jak się później dowiedziała to była siostra taty, która przed wojną wyjechała do Ameryki. W 1946 roku prababcia wróciła do Polski i zamieszkała w województwie szczecińskim koło Myśliborza. Następnie przeprowadziła się z przybraną rodziną do Lędzina. Tu poznała męża Wiktora. Dalej nie miała żadnego kontaktu z rodziną. Listy, które pisała wracały z powrotem. Myślała, że cała rodzina zginęła. Tam przecież trwały walki z banderowcami. Palili, grabili i zabijali całe polskie rodziny. Pewnego dnia przyszedł do nich kolega Wiktora i podczas rozmowy okazało się, że jako żołnierz był w domu rodzinnym Ani. Tam było jakieś wesele. Wszyscy żyli. „Aniu, proszę, napisz list i zaadresuj na województwo rzeszowskie, a nie na lwowskie”- powiedział. Ania posłuchała. List doszedł. Przyszła odpowiedź! Wszyscy z rodziny żyli, do spotkania doszło dopiero w roku 1950, pięć lat po zakończeniu wojny.

Pani Anna wraz z mężem i pierwszą córką

foto: Pani Anna z mężem Wiktorem i pierwszą córką

   Ile takich historii można opisać? Ile cierpień, tragedii, przeżyły wszystkie dzieci wojny? Gdy ktoś dzisiaj z nas poruszy ten trudny temat, pełen tragicznych wspomnień, to dostrzegamy w jej oczach łzy.

   Podsumowując sądzę, że nie wszystkie wydarzenia opisane przez historyków są zgodne z prawdą. Jestem przekonana, iż takich historii są tysiące, a wiele z nich nie ujrzało światła dziennego i już niestety nigdy nie ujrzy. Dziś Ania ma 95 lat, a mimo wielu przykrych doświadczeń życiowych jest bardzo pracowita i pełna energii. Ja, Marcelina jestem dumna z mojej prababci Ani. Mimo wielu tortur, prześladowań nie poddała się. Nie wydała ludzi, którzy jej pomogli, choć wiedziała, że grozi jej śmierć. Jako podsumowanie przytaczam autentyczne słowa napisane przez Załmena Gradowskiego Żyda polskiego pochodzenia, więźnia obozu Auschwitz „Notatki zostały znalezione na terenie obozu” oraz Pani Anny Skrzypińskiej wicedyrektor Muzeum w Auschwitz. „To o czym świadczą słowa Załmena Gradowskiego, nie zdarzyło się z dnia na dzień. Nie zdarzyło się samo. Sprawcą Zagłady był człowiek. Myśląca i czująca istota ludzka.(…) Tę nienawiść zaszczepiał, zarażał nią, wmawiał, wychowywał w niej, pielęgnował ją, karmił, aż przybrała kształt bezlitosnej struktury obozu, kształt komór gazowych i krematoriów. To się nie zdarzyło samo. To człowiek zaplanował i zorganizował tę machinę Zagłady, wprowadził specjalne prawodawstwo… wykorzystał państwowy aparat. Dlatego zadajmy sobie pytanie, czy jesteśmy dość czujni, dość rozważni, dość przewidujący? Czy nie jesteśmy bierni? Czy nie usypiamy swojej czujności, uspakajając i mówiąc sami do siebie „Co ja właściwie mogę”? Czy na czas rozpoznajemy zło? Zło, którym jest nienawiść do drugiego człowieka„. Słowa samego Załmena Gradowskiego „Któż by uwierzył, że można zabrać miliony ludzi i bez żadnych podstaw poprowadzić na różnego rodzaje rzezie. Któż by uwierzył, że prowadzi się naród na zagładę z powodu diabelskiej woli bandy podłych przestępców.  Któż by uwierzył, że prowadzi się naród jako ofiarę przebłagalną za porażkę we własnej walce o władzę i wielkość. Któż by uwierzył, że naród niemiecki będzie ślepo wykonywać prawo, które niesie za sobą śmierć i zniszczenie.

   A ja, Marcelina prawnuczka babci Ani z której jestem dumna i darzę Ją ogromnym szacunkiem i miłością podpisuję się pod tymi słowami obiema rękami. Oto moje przesłanie do wszystkich narodów. Pamiętajmy! Czuwajmy! Rozmawiajmy! Otaczajmy się miłością i roztropnością.. Szanujmy wolność- to dar najwyższy!

Marcelina Stefańska